Biegłem... Tak, to pamiętam. Uciekałem przed nim.
- ,,Boże, czy on nigdy się nie odczepi?!'' - pytałem sam siebie w myślach. Uciekłem przed basiorem z Watahy Połyskujących Cierni. Wiem, że wszedłem na ich teren, ale... byłem głodny. Włóczyłem się po okolicy od tygodni i nie znalazłem nic do jedzenia. Wybiegłem na jakąś polanę i popędziłem przed siebie. Dotarłem do jeziora. Zobaczyłem, iż mój przeciwnik się wycofuje... Dlaczego? Ledwo zdążyłem zadać sobie to pytanie, gdy nagle poczułem na sobie parę, całkiem silnych, wilczych łap, które jednym, zdecydowanym i energicznym ruchem, przewróciły mnie na ziemię. Zobaczyłem dwa rozżarzone ogniem ślepia, lecz po chwili złości ustąpiło... No właśnie, co? Litość? Tajemniczy osobnik puścił mnie i pomógł wstać, a gdy chciałem się na niego rzucić, zrobił krok w prawo i zanim się zorientowałem leżałem pyskiem w wodzie. Gdy wyszedłem na ląd usłyszałem śmiech. Ale nie był to śmiech basiora tylko... wadery... Był to bardzo piękny dźwięk.
- Wataha? - spytałem.
- Tak - odpowiedziała wadera ledwo hamując śmiech.
- Czyli mam sobie iść? Dobra, już idę...
- Nie, zaczekaj! Gdzie twoja wataha?
- Mmmm... Ja nie należę do żadnej watahy...
- Aa... To może dołączysz do naszej? Jestem Alison i jestem w niej betą...
- No nie wiem... A co na to alfa?
- Jest moją przyjaciółką od bardzo dawna i każdego przyjmuje z otwartymi ramionami...
- No dobra... Jestem Rathil, ale mów mi Rathy.
- Jasne... To może cię oprowadzę, po naszym terenie?
- Ok, czemu nie?
Poszliśmy na spacer po terytorium ich watahy. Alison doprowadziła mnie do jaskiń i pozwoliła do jutra spać w swojej jamie. Następnego dnia miałem iść do alfy tej watahy i miałem nadzieje, iż Alison pójdzie ze mną, bo chyba coś do niej poczułem...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz