piątek, 12 kwietnia 2013

od Akelaha do Luny



 Była ciemna noc. Znów biegłem. Uciekałem. Wypadłem na małą polankę, z tyłu usłyszałem dziwny odgłos... Potknąłem się. Nie minęło nawet kilka sekund, a moje plecy przeszył ostry ból. Coś wbiło swoje szpony. Zaciskało je coraz mocniej, i mocniej...
-Ah! - obudziłem się z krzykiem. Z ulgą odkryłem, że to był tylko koszmar. Świadomy koszmar. Może być coś gorszego? Przekląłem w myślach.
-Zaraz... - szepnąłem sam do siebie. - O ile mnie pamięć nie myli ostatnio kładłem się spać w jaskini. - burknąłem spoglądając na gwieździste niebo. -Znów... O nie, o nie! To znaczy, że on gdzieś tu jest! - wrzasnąłem i zacząłem uciekać. Nie wiedziałem dokładnie gdzie. Znów uciekałem przed moim prześladowcą. Nie byłem pewien, kim jest naprawdę, ale chciał mnie zabić. To wiedziałem dobrze. Dotarłem na niewielką polanę. Nigdzie nikogo nie było. Ale mniejsza. Nigdzie GO nie było. To najważniejsze. Westchnąłem i położyłem się na trawie. Nagle usłyszałem szelest, poczułem na sobie parę wilczych łap i chwilę później leżałem na ziemi. Nade mną stała nieznana wilczyca.
-Wataha, tak? - burknąłem nie czekając na odpowiedź. - Już idę. Nigdzie nie można sobie posiedzieć. - warknąłem, zrzuciłem ją z siebie i zacząłem cicho odchodzić.

>> <Luna? Wybacz, 0 weny+zajęta Klanem ;p>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz