środa, 29 stycznia 2014

Shaia do Sheaniire

-Przeprowadzam się. Widzę, że ty też.
-Yhym.
Coś mi w niej nie pasowało. Nie wiedziałam tylko co.
-Wyglądasz jakoś tak inaczej...
Mina mojej cioci wyrażała głębokie zirytowanie moim nieogarnięciem.
-Ach...
Po chwili skojarzyłam.
-Przeszłaś przemianę.
-Masz całkiem niezły refleks.
Skomentowała.
-Urosłaś odkąd ostatni raz się widziałyśmy.
Szczerze zawsze myślałam, że to takie gadanie wszelkiej maści cioć to tylko stereotyp... Jak widać nie za bardzo.
-Ostatni raz był prawie pół roku temu... Byłam jeszcze szczeniakiem. To oczywiste że urosłam.
Nie odpowiedziała. Cisza zaczynała powoli stawać się nieco uciążliwa. Kurczę, było naprawdę niezręcznie.
-Widzę, że jeszcze się nie urządziłaś.
Spojrzała w głąb mojej jaskini, gdzie po całej podłodze walały się różnego rodzaju mniej lub bardzie przydatne śmieci ( I tak owszem śmieci też mogą być przydatne). Jestem sentymentalne i po prostu nie potrafię tego powyrzucać i teraz podczas przeprowadzki miałam zapewne dwa razy tyle roboty co ona.
-Yyyy.... Nie za bardzo... to znaczy jest o wiele lepiej niż było...
-Może ci troszkę pomóc.
Zaskoczyła mnie ta propozycja. To przecież Sheaniire, ona prawie nigdy nie pomaga.
-Tak... troszkę.
No i wzięłyśmy się do roboty. Ale chyba poszłoby sprawniej gdybym robiła to sama. Ciocia chciała wszystko powyrzucać! Wszystko.
-Ale pomyśl ile miejsca byś tu miała.
-Mam.!
-Ale mogłabyś mieć jeszcze więcej.
-Po co mi?!
Namawiała mnie.
-Szczeniaki potrzebują miejsca...
-Nie chcę szczeniaków! Nigdy nie chciałam i nie będę chcieć!
-Zobaczysz jak będziesz starsza.
-Ostatnio też tak mówiłaś!
-Nadal jesteś niemal szczeniakiem!
-Niemal!
Wadera wydała z siebie dźwięk oznaczający rezygnację. 1:0 dla Shaii!
I tak co pięć minut. Poruszałyśmy przy okazji wszelkiego rodzaju tematy ( w tym również a raczej głównie zagadnienia filozoficzne, zaczynałam się obawiać, iż za chwilę dopadną mnie rozterki egzystencjalne). Po czasie bliżej nieokreślonym skończyłyśmy robotę. Wszystkie moje eliksirki były starannnie poukładane i posegregowane na ziemi, a łapacz snów dumnie wdzięczył się nad legowiskiem ze wszelkiego rodzaju mchu i... kwiatków (Od razu zastrzegam, że te kwiatki to nie mój pomysł).
-No dobra finito.
Skomentowałam. Jakby na potwierdzenie moich słów niebo zesłało wielki grzmot. Ale taki naprawdę Wielki. Naprawdę WIELKI. Naprawdę naprawdę WIELKI!
-No cóż... Chyba będę musiała tu zostać.

<Sheaniire?>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz