sobota, 22 lutego 2014
Raven do Ariozyn
-Jesz tyle co ja...
-Przecież przynosisz mnóstwo królików do jaskini!
-To nie dla mnie...większość zjada..-zamyśliłam się. Co on tu robił? Ostatnio działo się tu zbyt dużo rzeczy...Zaczynając od tego, że widziałam jej widmo...to teraz on...Ale on bynajmniej nie jest ani duchem ani widmem, to był po prostu Sevi.
-Chyba powinnaś poznać kim tak naprawdę jestem...
-Co?-zapytała Arioyn
-Urodziłam się jako wilk. Choć nim teraz nie jestem...Opętana przez demona wymordowałam całą watahę...Moją rodzinę...Demon mnie pozornie opuścił...ale, gdy to zrobił okazało się, że nie żyję. Jestem błądzącą duszą...Duszą, która musi odnaleźć i zniszczyć Senu... Nie wiem ile mam lat...dla mnie czas płynie inaczej. Wiem, że umierając miałam 10 lat...Potem i tak miałam problemy z samokontrolą. Senu mógł bardzo łatwo kontrolować to co robiłam i myślałam. Dopiero niedawno się go pozbyłam. Moja dusza jest jednak przeklęta... Nie potrafię... Muszę zabijać, bo inaczej to mnie zabije... A ja muszę pozbyć się Senu... Aby już nikt przez niego nie cierpiał... Te króliki...Zjada je Sevi. On jest...moim przyjacielem... Pojawia się znikąd raz na jakiś czas... Jeśli chcesz mogę przynosić ci więcej jedzenia... ale... potem w czasie głodu jest bardzo trudno... Zresztą nieważne...mam się tobą opiekować prawda?
Ariozyn?
poniedziałek, 10 lutego 2014
Od Ariozyn do...
Szara wadera wydawała mi się niewiarogodnie wręcz nudna... Chciałam, żeby dała mi święty spokój. Udawałam wręcz niesamowicie przerażoną (co w moim przypadku nie jest chyba trudne...), by w końcu sprawić, żeby ta się uciszyła. Wszystko poszło jak po maśle. Szczerze powiedziawszy mało nie wybuchnęłam śmiechem, gdy usłyszałam bajeczkę o potrawce ze szczeniaka... Kto by się na to nabrał? Cóż, ważne, że przestała już ględzić... Cieszę się, że nie spotykam tu wielu tak nieciekawych wilków... Nie mówię, że wolę takie, które są dla wszystkich pseudo milutkie, ale zapatrzone w siebie są dużo, dużo gorsze. Choć dzięki temu, że ta wadera jest tak arogancka, udało mi się ją wykiwać... W każdym bądź razie, postanowiłam opuścić tą jaskinię. Póki szarej nie przywróci mowy. Poczułam na sobie zaniepokojony wzrok młodej alfy, lecz ruszyłam pewnie przed siebie. Burza nie ustępowała. Gdy wyszłam na zewnątrz, zaczęło dziać się coś dziwnego... Każda błyskawica trafiała tuż obok mnie, wyglądało to tak, jakbym je przyciągała. Poczułam jakby przypływającą energię... Cała moja sierść była naelektryzowana, a ja czułam się dobrze jak nigdy. Naglę poczułam, że cała ta moc gwałtownie spada. Zemdlałam. Obudziłam się nad ranem, było mi słabo, cała się trzęsłam. Powoli wstałam, kręciło mi się w głowie, obraz był rozmazany. Dostrzegłam niedaleko siebie jakiegoś wilka, jednak nie byłam w stanie rozpoznać, kto to...
Ktoś dokończy?
czwartek, 6 lutego 2014
"Żegnam was, już wiem, nie załatwię wszystkich pilnych spraw..."
Niestety, (a może dla niektórych to dobra wiadomość?), odchodzę z watahy.
Jest wiele powodów, między innymi szkoła, natłok nauki, ale także wasze zaniedbanie. Od jakiegoś czasu mam wrażenie, że mnie olewacie... Natrudziłam się, żeby załatwić wam taki piękny szablon, powiadamiałam was o wszystkich postępach, przypominałam o opowiadaniach, a wy mieliście mnie w nosie... Jest mi z tego powodu niezmiernie przykro.
Chcę także powiadomić, że odchodzi Shayde, oraz wszystkie moje wilki...
Zadowoleni?
Po raz ostatni żegnam,
Alison, była beta... (Niestety niedoceniana)
PS W tym pście nie chodzi mi o użalanie się nad moją osobą, ale uświadomienie wam prawdy...
idę sam, właśnie tam gdzie czekają mnie
Tam przyjaciół kilku mam od lat,
dla nich zawsze śpiewam dla nich gram
Jeszcze raz żegnam was, nie spotkamy się"
sobota, 1 lutego 2014
Ogłoszenie
Moje kochane wilczki!
Niestety do następnej niedzieli będę nieobecna - wyjeżdżam w góry.
A w górach jak to w górach, trudno o dostęp do internetu.
Ale w ciągu tych dni możecie jak.najbardziej przysyłać mi na howrse opowiadania i formularze.
Wstawię je jak tylko wrócę. :-)
Pozdrawiam i życzę wam miłych ferii!
Wasza alfa - Luna
środa, 29 stycznia 2014
Shaia do Ariozyn i Sheaniiire
-Teraz siedzisz cicho i nie przeszkadzasz!
Wyrwało mi się. Może to dopiero szczenię, ale ja byłam tak padnięta, że miałam ochotę się trochę przespać. Ale los zwalił mi na głowę natrętnych gości.
-Do...do...dobrze.
Wydukała... yyyy.... w każdym razie imię miała na A i od dziś tak będę ją nazywać! A. Nigdy nie miałąm głowy do tych wszystkich imion. Z powrotem podeszłam do kociołka (kit z tym że był stary, ale to w nim stworzyłam swój pierwszy eliksir). Już od jakiegoś czasu próbowałam wykonać serum zapomnienia, ale zupełnie mi nie wychodziło. W sumie nie wiem po co mi to. Chyba tylko, żeby mieć satysfakcję.
-C...c...co tak pani miesza w...w...w tym k...kociołku.?
Zapytała A. Ze strachem w głosie.
-Przygotowuję sos a la małe szczeniątko, a głównym składnikiem ...
Ni dokończyłam bo ciotka z całej siły walnęła mnie pyszczek.
-Będzie... zając.
-T.. to czemu na...nazywa się a la małe szczeniątko?
A była teraz naprawdę przerażona, a ciocia straszliwie wściekła.
-Nie wiem pytaj się autora przepisu.
(Dość niezgrabnie to prawda) Udało mi się wybrnąć z tej dość kłopotliwej sytuacji.
-Pewnie musisz być zmęczona. Już zmierzcha. Idź spać, a jutro odprowadzimy cię do Raven.
-A...ale nie zjecie mnie prawda?
Już otwierałam pyszczek , żeby coś powiedzieć, ale wadera posłała mi spojrzenie zdolne zabić.
-Oczywiście, że nie.
O rany! Ten jej słodki ton! Myślałam, że zaraz zwrócę obiad (który tak na marginesie był raczej kiepski i przede wszystkim mały). Przewróciłam oczami i wróciłam do mojego serum zapomnienia.Mrucząc pod nosem.
-A gdyby tak dorzucić do tego parę kropelek esencji z Celozji.... I szczyptę sproszkowanego liścia Tawułki.... I podgrzać na większym ogniu.
Ale nawet tak zajęta, nie byłam w stanie puścić mimo uszu ich szeptów.
-Czy... czy ona jest wiedźmą.
Zapytała się A. Coś podobnego ja wiedźmą!? Zaraz ci pokażę.... Spokojnie policz do 10... 1..2...3...4...5...6...7...8...9...10... Dobra jestem spokojna.
-Z tego co mi wiadomo to nie, chociaż czasem się tak zachowuje....
<Ariozyn, ewentualnie Sheaniire (Bardziej wymyślnego imienia nie mogłaś wymyślić Luna)>
Od Ariozyn do Shai i Shaeniire
Wadera, która mnie znalazła chwyciła mnie za kark i zaniosła do jakiejś jaskini. Szamotałam się na wszystkie strony, ale uścisk jej szczęk był zbyt mocny. Położyła mnie na środku groty, tuż przed jakąś inną wilczycą. Wydawało mi się, że te dwie wadery są ze sobą spokrewnione. Rozglądałam się z przerażeniem. Dostrzegłam w ścianie jakąś szparę, czym prędzej więc do niej czmychnęłam. Niestety okazałam się nieco za duża... Utknęłam głową w dziurze i nijak nie mogłam się wydostać. Gdy jednak usłyszałam za sobą kroki, przybyło mi siły i uwolniłam się. Pobiegłam w drugi kąt jaskini. Obie wilczyce przyglądały mi się z lekkim zażenowaniem. Zaczęły coś między sobą szeptać. Pewnie zastanawiały się jak zachęcić mnie do ujawnienia się... Nagle wadera, która mnie przyniosła zawołała w moim kierunku:
-Chodź tu, przecież nic ci nie zrobimy...
-Na razie nie mamy po co - dodała druga, po czym oberwała w łeb od tej różowej.
Widać było, że różowa jest kimś ważniejszym w hierarchii... A szara była wyraźnie niezadowolona, ze w jakikolwiek sposób musi jej słuchać, miała szczerą chęć jej oddać. W głębi jaski stał jakiś kocioł, który przyciągnął moją uwagę. Młodsza wilczyca podeszła do niego i zaczęła dosypywać do niego jakieś składniki. Nie pachniało to jak zupa, a więc zajmowała się wyrobem mikstur. Ale raczej w formie hobby, bo nie miała szczególnych zapasów. Starsza wilczyca chyba w jakiś sposób czuła się odpowiedzialna za tą drugą, mimo, że nie przepadała za nią. To musiała być młodsza alfa... Tylko kim w takim razie jest młodsza? Na pewno nie jej siostrą. Może kuzynką, lub kimą takim. Przypomniałam sobie, że młoda alfa patrzy z niecierpliwością w moją stronę. Wyszłam powoli z cienia.
-No i co, to było takie trudne? - spytała, ni to z ironią, ni z odrobiną troski.
Spojrzałam na nią z niezrozumieniem. Na dworze nadal lało jak z cebra. Obawiam się, że będę musiała zostać tu do rana... A to oznacza obcowanie z tą dwójka przez całą noc. Chyba zwariuję ze strachu...
-T-T-To co t-t-tera-az, m-m-młoda a-a-alfo? - zapytałam, wciąż trzęsąc się z przerażenia i zimna
Shaia?
Shaeniire do Shai i Ariozyn
- Oke, ale tylko do czasu aż ta burza przeminie, mam jeszcze dziś trochę rzeczy do zrobienia, a głównie muszę pomóc Lunie. - powiedziałam
- Aha. Fajnie. - czy ta Shaia zawsze musi mieć na pysku tą obojętną minę?
W każdym razie moja kochana brataniczka zaczęła grzebać coś przy niewielkim, acz bardzo starym kociołku (mimo, iż proponowałam jej, że oddam jej mój, mam taki mały, zapasowy, nowiutki, ale ta mała jest jeszcze bardziej uparta nić osioł), co chwila coś wsypywała, mieszała, dolewała, a ja stałam obok i "bawiłam się" panującym w jaskini półmrokiem.
- Shaia? - powiedziałam w pewnym moemcie
- Hm? - mruknęła, nie przerywając swojej twórczej czynności
- Co ty właściwie robisz?
- A takie tam... Mazidła i inne. Czasem się przydają.
- Aha... A nie myślałaś kiedyś żeby zostać Alchemikiem?
- Kim?
- No osobą, która tworzy eliksiry i zna się na ziołach.
- A, nie, na razie chyba będę sobie tutaj robiła dla siebie takie tam różne rzeczy w swoim...
- Starym kociałku. - doończyłam i spojrzałam na wyjście jaskini. Wydawało mi się, że kątem oa dostrzegłam tam jakiś ruch, więc bez słowa wyszłam wprost w objęcia szalonej zawieruchy.
- Halo! Jest tam kto! - próbowałam przekrzyczeć wiatr. Na szczęście dobrze widzę w ciemności, dzięki czemu dostrzegłam w pobliskich krzakach przyczajoną postać.
- Kim jesteś? - zapytałam podchodząc bliżej
- J-ja... J-ja -j-jestem, A-a-a-ariozyn. - powiedziała o mała, skulona ze strachu waderka.
- A, słyszałam o tobie. Ty jesteś to małą, którą opiekuje się Raven?
- T-tak.
- Co tu robisz?
- J-ja p-p-poszłam na-na s-s-spa-spacer i-ii-i nagle ro-roz-rozpętała s-się b-burza. P-prze-przestraszyłam się i schowałam. - powiedziała
- Aha. Chodź, musisz się rozgrzać, jesteś przemarznięta. - powiedziałam i złapałam małą za kark, a następnie zaniosłam do jasini, gdzie położyłam ją tuż przed nosem osłupiałej Shai.
Ariozyn? Jak tam?
Shaia do Sheaniire
-Yhym.
Coś mi w niej nie pasowało. Nie wiedziałam tylko co.
-Wyglądasz jakoś tak inaczej...
Mina mojej cioci wyrażała głębokie zirytowanie moim nieogarnięciem.
-Ach...
Po chwili skojarzyłam.
-Przeszłaś przemianę.
-Masz całkiem niezły refleks.
Skomentowała.
-Urosłaś odkąd ostatni raz się widziałyśmy.
Szczerze zawsze myślałam, że to takie gadanie wszelkiej maści cioć to tylko stereotyp... Jak widać nie za bardzo.
-Ostatni raz był prawie pół roku temu... Byłam jeszcze szczeniakiem. To oczywiste że urosłam.
Nie odpowiedziała. Cisza zaczynała powoli stawać się nieco uciążliwa. Kurczę, było naprawdę niezręcznie.
-Widzę, że jeszcze się nie urządziłaś.
Spojrzała w głąb mojej jaskini, gdzie po całej podłodze walały się różnego rodzaju mniej lub bardzie przydatne śmieci ( I tak owszem śmieci też mogą być przydatne). Jestem sentymentalne i po prostu nie potrafię tego powyrzucać i teraz podczas przeprowadzki miałam zapewne dwa razy tyle roboty co ona.
-Yyyy.... Nie za bardzo... to znaczy jest o wiele lepiej niż było...
-Może ci troszkę pomóc.
Zaskoczyła mnie ta propozycja. To przecież Sheaniire, ona prawie nigdy nie pomaga.
-Tak... troszkę.
No i wzięłyśmy się do roboty. Ale chyba poszłoby sprawniej gdybym robiła to sama. Ciocia chciała wszystko powyrzucać! Wszystko.
-Ale pomyśl ile miejsca byś tu miała.
-Mam.!
-Ale mogłabyś mieć jeszcze więcej.
-Po co mi?!
Namawiała mnie.
-Szczeniaki potrzebują miejsca...
-Nie chcę szczeniaków! Nigdy nie chciałam i nie będę chcieć!
-Zobaczysz jak będziesz starsza.
-Ostatnio też tak mówiłaś!
-Nadal jesteś niemal szczeniakiem!
-Niemal!
Wadera wydała z siebie dźwięk oznaczający rezygnację. 1:0 dla Shaii!
I tak co pięć minut. Poruszałyśmy przy okazji wszelkiego rodzaju tematy ( w tym również a raczej głównie zagadnienia filozoficzne, zaczynałam się obawiać, iż za chwilę dopadną mnie rozterki egzystencjalne). Po czasie bliżej nieokreślonym skończyłyśmy robotę. Wszystkie moje eliksirki były starannnie poukładane i posegregowane na ziemi, a łapacz snów dumnie wdzięczył się nad legowiskiem ze wszelkiego rodzaju mchu i... kwiatków (Od razu zastrzegam, że te kwiatki to nie mój pomysł).
-No dobra finito.
Skomentowałam. Jakby na potwierdzenie moich słów niebo zesłało wielki grzmot. Ale taki naprawdę Wielki. Naprawdę WIELKI. Naprawdę naprawdę WIELKI!
-No cóż... Chyba będę musiała tu zostać.
<Sheaniire?>